Czy jedna toksyczna osoba może realnie wpłynąć na wydajność zintegrowanej grupy?
Wg eksperymentu Willa Felpsa odpowiedź brzmi: „Oj, bardzo tak.”
Nick został wytrenowany w komunikowaniu trzech, sabotujących pracę grupy archetypów: AROGANTA (atakowanie pomysłów innych), LENIWCA (odwalanie roboty szybko i byle jak) oraz DEPRESANTA (niska energia i nastawienie „to się nie uda„) i podstawiony do kilkudziesięciu 4-osobowych zespołów, mających zadanie stworzenia strategii marketingowej start up’u.
Co się okazało? Niezależnie od sygnalizowanego archetypu, obecność Nicka konsekwentnie obniżała wydajność praktycznie każdej grupy w kontekście szybkości podejmowania decyzji, dokładności wykonywanej pracy czy innowacyjności generowanych rozwiązań o około 30-40%.
Każdej, poza jedną (!). Pojedynczy zespół nie ugiął się pod presją ataków, leserstwa i czarnowidztwa Nicka. Dzięki Jonathanowi, niczym nie wyróżniającemu się młodemu człowiekowi, który nie przejawiał żadnych, tradycyjnie kojarzonych z przywództwem zachowań.
Nie wydawał rozkazów, nie tworzył strategii, nie roztaczał wizji. Używał jednak zupełnie innej „magii”. Rozbrajał każde zachowanie Nicka stabilnością, uważnością i życzliwością. (Spokojnie drodzy cynicy, za moment uzasadnimy to twardą neuronauką społeczną :).
Jego ton głosu, postawa ciała, kontakt wzrokowy nieustannie sygnalizowały: „jesteście częścią grupy – jesteście istotni – tutaj jest bezpiecznie„. Do tego stopnia, że sam Nick, sfrustrowany własną bezsilnością, zaczął współpracować wbrew swojej woli!
A cóż dokładnie czynił Jonathan? Karmił przymierające głodem społeczne mózgi członków grupy wieloma pożywnymi „sygnałami przynależności”.
Na poziomie niewerbalnym oznaczało to: energetyczne zaangażowanie, odzwierciedlanie mowy ciała i życzliwy kontakt wzrokowy. Na poziomie interakcji natomiast: wysoką ciekawość i zadawanie pytań, komplementowanie odpowiedzi i dbanie o równy wkład wszystkich obecnych na spotkaniu.
Badacze analizujący dynamiki grupowe są coraz silniejszego przekonania, że produktywność zespołu wynika przede wszystkim NIE z poziomu umiejętności jego członków, lecz z poziomu doświadczanego przez nich poczucia przynależności i psychologicznego bezpieczeństwa.
Nasze pierwotne mózgi mają prawdziwą obsesję na punkcie społecznego bezpieczeństwa (stresowałaś się kiedyś wystąpieniem publicznym? powstrzymałeś merytoryczny komentarz w obecności przełożonego?) i od dziesiątek tysięcy lat zadają sobie nieustannie te same, kluczowe dla naszego przetrwania pytania:
- Czy jesteśmy tutaj bezpieczni?
- Czy mamy wspólną przyszłość?
- Czy są tutaj jakieś zagrożenia?
Co charakteryzuje jakościowe sygnały przynależności?
- ENERGIA: grupa inwestuje zaangażowaną uwagę w aktualną interakcję.
- INDYWIDUALIZACJA: każdy członek grupy jest ceniony i traktowany wyjątkowo.
- PRZYSZŁOŚĆ: grupa sygnalizuje, że relacja będzie kontynuowana i rozwijana.
Im więcej sygnałów przynależności i tzw. odsłaniania się przez liderów (np. przyznawania się do błędów, czy proszenia o poradę), tym generalnie większe szanse na doświadczanie grupowych stanów flow i jazzowej wręcz synchronizacji zespołu. Generalnie.
Oczywiście, do pewnej (na szczęście dosyć dalekiej) granicy :). Nawet z sygnałami przynależności, a już na pewno z odsłanianiem się przywódców można przesadzić. Jak wszystko w dynamikach grupowych, tak i bezpieczeństwo wymaga balansu…
Dobra nowina? Tak, jak jedno zgniłe jabłko jest w stanie zepsuć cały koszyk, tak jeden uważny i kompetentny lider jest w stanie cały ten koszyk uzdrowić i zabezpieczyć.
To kluczowa umiejętność przywódcza, której możemy uczyć się od… dobrych terapeutów grupowych, nauczycieli improwizacji teatralnej, dyrygentów, mediatorów i dojrzałych trenerów.
Grupy są mądrzejsze, gdy są bezpieczniejsze 😀
cytat mój, próbuję wymyślić bardziej chwytliwy…
Przypominacie sobie sytuacje, w których pojedyncza osoba była w stanie poważnie zaburzyć funkcjonowanie zintegrowanej grupy? A może macie przykład lidera, któremu udało się uratować skazany na totalną porażkę zespół?